poniedziałek, 11 kwietnia 2011

trylogia

"Trylogia" w reż. Jana Klaty Narodowego Starego Teatru z Krakowa na XXX/XXXI Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tadeusz Bartoś w blogu na stronie WST.

Przedstawiona w formie rozrywkowej historia naszych narodowych bohaterów. Śmiesznie poubierani w dresach emeryci. Wyśmienicie wszystko zagrane, zabawa przednia. Godna podziwu aranżacja całości. Takie ogólne robienie sobie jaj, ale bardzo sympatyczne, nie szydercze. Miłe, przyjemne, muzyka przyjemna, wszystko bardzo fajne. Całość przedstawiona mniej więcej po kolei, tak jest stoi u Sienkiewicza, jeśli dobrze pamiętam, choć mogę dobrze nie pamiętać. Czterogodzinny spektakl trzyma do końca w rozrywkowym napięciu. Kończy się smutno, tak jak kończy się w smutno w książce, mową nad bohaterem Wołodyjowskim, który wysadził się w Kamieńcu.
Sztuka nie jest rewizją mitu sienkiewiczowskiego, jest raczej dobrą farsą, z dystansem, przymrużeniem oka, pokazaniem, że my umiemy sobie z dystansem na to spojrzeć, zakpić. I tyle. Bo polskie mity dalej nami rządzą. Przynajmniej w tym spektaklu. Głupio tak wprost się przyznać, więc trochę trzeba sobie pokpić. Takich rzeczy uczymy podczas kursu przygotowawczego do PWST.Jak romantyzm, pisał Gadamer, był żyrowaniem oświecenia, prostą reakcją, a nie jego zniesieniem, podobnie tutaj, śmiech utwierdza nas jedynie w sienkiewiczowskim paradygmacie. Umocnieni w polskości wychodzimy dziarsko ze spektaklu. Dosłowność wzruszenia mowy końcowej wyraźnie to potwierdza, efekt polskiego bohatera ginącego dla sprawy ojczyzny zostaje w nas ugruntowany. Przez śmiech rozrasta się w nas Zagłoba, pęcznieje Wołodyjowski. Ku pokrzepieniu serc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz